Co przeżyliśmy w latach 1914/1915

Relacje dwudziestu dwóch duchownych na temat przeżyć mieszkańców podczas ofensywy rosyjskiej w Prusach Wschodnich 1914/1915 zebrał Albert Nietzki w publikacji „Was wir in der Russennot 1914/1915 erlebten„. Poniżej przekład rozdziału, w którym znalazła się również relacja z naszego miasta. Jej autorem jest superintendent (w kościołach protestanckich duchowny, który kieruje dekanatem) Buchholz z parafii Alte Kirche (dziś kościół NMP w Gołdapi). Publikacja dostępna jest na stronach Elbląskiej Biblioteki Cyfrowej.

Jak zwykle tak i teraz podkreślam, że przekłady, które tu zamieszczam są amatorskie, wręcz hobbystyczne. Niewykluczone, że znajdą się w nim literówki, błędy interpunkcyjne bądź drobne pomyłki w przekładzie. Liczę na wyrozumiałość czytelników. Chodzi o to, jak ktoś to słusznie zauważył w komentarzach, by przybliżyć historię naszego miasta wybiegającą poza rok 1945. Materiałów na ten temat jest zdecydowanie więcej w języku niemieckim niż w polskim a przekładów niewiele. Za wyjątkiem nazwy Gołdapi wszystkie pozostałe nazwy miejscowości bądź geograficzne pozostawiłem w wersji oryginalnej.

Remigiusz Karpiński

 

Kiedy w powiatowym jednocześnie i garnizonowym mieście ogłoszono rozkaz mobilizacyjny, nudne napięcie ostatnich dni osłabło i ustąpiło miejsca jasno płonącemu entuzjazmowi. W mgnieniu oka wielki, piękny rynek, centralna część miasta, wypełnił się cywilami i wojskowymi.

Ledwie umilkły dzwony, gdy nasz pułkownik wygłasza zwięzłą mowę. Po odśpiewaniu Kaiserhoch rozbrzmiewa muzyka pułkowa oraz hymn państwowy. Śpiew przetacza się rykiem. Jedna pieśń patriotyczna następuje po drugiej. Nieopisane uniesienie przepełnia serca wszystkich. Major, który miał być pierwszym z naszych oficerów sztabowych, którzy zginęli bohaterską śmiercią, podchodzi do mnie z promiennym spojrzeniem i słowami: „Teraz jestem całkowicie szczęśliwy. Dzięki Bogu, że decyzja została podjęta!”. Ale pośród tej całej radości, która mnie otacza, pojawia się niespokojne pytanie: „Jak to będzie wyglądało i przebiegało za miesiąc?” Przecież do tego czasu Gołdap może być już dawno pod kontrolą rosyjską.

Wkrótce umawiam się ze starszym garnizonu na mszę polową z komunią dla naszych wojskowych. Po niedzielnym nabożeństwie, komunii i błogosławieństwie dla członków zboru, którzy zostali powołani do sztandaru, udajemy się do Schützenparku.

Tylko połowa garnizonu jest obecna. Pozostałe oddziały są już na granicy. Ołtarz polowy wznosi się w tym samym miejscu, z którego cztery lata wcześniej pułk wysłuchał kazania na swój jubileusz. Żołnierze obrony i szturmu słuchają kazania na temat Listu do Rzymian 8,31: „Jeśli Bóg jest za nami, któż może być przeciwko nam?” i umacniają się w swoim zaufaniu do Boga i w wierze w zwycięstwo. Po krótkim przygotowaniu rozpoczyna się Wieczerza Pańska. Wszyscy, najpierw oficerowie, pragną i przyjmują Najświętszy Sakrament. Jest to uroczystość tak dostojna i wzruszająca, że prawie nigdy wcześniej jej nie przeżyłem, ale miałem zaszczyt doświadczyć kilku innych. Wszyscy są świadomi głębokiej powagi tej chwili. Dla wielu dzielnych oficerów, dla wielu dobrych żołnierzy jest to ostatni raz, gdy przystępują do stołu Pańskiego. Tego typu uroczystości kościelne będą powtarzały się w najbliższych dniach i tygodniach. Liczba tych, którzy pragną wojennego ślubu jest wielka (Chodzi o małżeństwo na odległość w czasie wojny.)

Z wielkim entuzjazmem i pewnością zwycięstwa nasze oddziały opuszczają miasto. Wszyscy nie mogą się doczekać, aby dostać się do wroga i pokazać, do czego zdolna jest niemiecka odwaga i bohaterska lojalność. „Najszczęśliwszy pan młody nie czeka dnia swojego ślubu bardziej żarliwie„, mówi mi pewien oficer, „niż nasi strzelcy na swój chrzest bojowy”. Z taką strażą graniczną czujemy się pewnie i bezpiecznie, tym bardziej, że za rozmieszczonymi oddziałami idą nowe, a pagórkowaty teren przed miastem otrzymuje coraz mocniejsze fortyfikacje polowe.

Wkrótce sprowadzeni i przesłuchiwani są pierwsi jeńcy. Niemałe rozbawienie wywołała informacja pewnego nauczyciela z krajów nadbałtyckich, że przed wymarszem powiedziano im, iż Japonia na pewno pójdzie z Rosją przeciwko Niemcom. To, co zbyt szybko miało stać się faktem, tutaj uważano za niemożliwe.

Wiele rzeczy można usłyszeć i doświadczyć będąc pastorem. Pewnego dnia przyszedł do mnie rezerwista z dużego miasta na Zachodzie, który właśnie przybył tu ze swoją jednostką i pyta: „Pastorze, kiedy będziemy mieli kazanie i komunię? Nie chcę na wojnę bez żadnego z nich, nawet jeśli towarzysze z mojej kompanii śmieją się i szydzą z tego.” Następnego dnia odbywa się nabożeństwo w kościele. I co dziwne, prawie żaden protestant z jego towarzystwa nie był nieobecny przy Stole Pańskim, a we wszystkich dostrzega się głębokie wzruszenie. Takie i podobne krzepiące serce przeżycia mają miejsce codziennie wśród cywilów i wojskowych. Utrzymują wewnętrzną radość z pracy. A tej wciąż przybywa. Do szpitali z pól bitewnych trafiają pierwsi ranni, i nie może im zabraknąć duchowej otuchy. Bohaterowie z frontu okazują się bohaterami także w obozie cierpienia. Ciężko ranni odznaczają się wzruszającą cierpliwością i pobożnością, znosząc swoje męki bez skargi. Lżej ranni chcą ponownie zmierzyć się z wrogiem. W sali chorych, ciężko poturbowani muszkieterowie zasypują mnie pytaniami o stan zdrowia ich ciężko rannego kapitana. Są gotowi znosić największe katusze, byle tylko dowódca kompanii wyzdrowiał. Jakaż to radość, gdy po kilku dniach mogę poinformować, że zagrożenie życia minęło i że powoli wraca do zdrowia.

Podczas moich wizyt w szpitalach wojskowych spotkałem również kaprala kawalerii, którego przeżycia zasługują na opowiedzenie. Podczas natarcia w strefie przygranicznej niewielki oddział kawalerii został otoczony ze wszystkich stron. Gdy dowodzący porucznik walczy wraz z częścią swoich ludzi, jego koń zostaje postrzelony. Pada na ziemię i udaje martwego. Kozacy chcąc sprawdzić, czy jeszcze żyje, dźgają go lancami w twarz, w szyję i w jedną rękę. Znosi wszystko bez wzdrygania się. Wkrótce po zapadnięciu zmroku dostrzega zabłąkaną szkapę, z trudem na nią wsiada, ucieka i zostaje ocalony.

Stopniowo ogromne masy wojsk nieprzyjaciela gromadzą się na granicy i wysyłają do nas silne oddziały. W ten sposób kościelna wieś Mierunsken zostaje zajęta i źle traktowana. Niewinni cywile mierzą się z brutalnością i okrucieństwem wroga. Pięciu z nich trafia do naszego szpitala. Starszy mężczyzna, kobieta, młody mężczyzna i uczennica powoli dochodzą tu do siebie po odniesionych ranach. Pomocnik mleczarza umiera w wyniku ciężkich obrażeń. Wkrótce potem znajduje tu azyl również pastor Horn z Schareyken, który został postrzelony przez dwóch Kozaków w klatkę piersiową i ramię. Tu, w miejscu swojego schronienia opisał swoje własne doświadczenia.

Mieszkańcy pogranicza, zastraszeni i nękani przez Kozaków, już zaczynają uciekać. Pojazd za pojazdem wjeżdża do miasta. Na nadrzecznych łąkach pasie się bydło i konie, przesiedleńcy i ich dzieci tłoczą się w tymczasowych budynkach i stodołach. Otoczeni są miłosierną troską. Tylko nieliczni od razu ruszają dalej, prawie wszyscy mają nadzieję na szybki powrót do rodzinnej wioski. Stale rosnący strumień uchodźców ze wsi mógłby wzbudzić niechęć mieszkańców miasta. Ale daleko od tego. Poczucie bezpieczeństwa jest wciąż zbyt silne. W końcu jesteśmy pod ochroną wojska.

I tak nastał 17 sierpnia, ten bardzo ważny dla Gołdapi dzień. Czterech poległych bohaterów ma zostać pochowanych o 9 rano. Kondukt pogrzebowy miał właśnie ruszyć, gdy sanitariusz przynosi pilną wiadomość. W mgnieniu oka zniknęli oficerowie, kompania honorowa i orkiestra pułkowa, a konie wojskowe zostały wyprzęgnięte i odprowadzone. Rosjanie maszerują na nasze miasto w ogromnej przewadze liczebnej. Ostatnie nasze posiłki zmierzają w ich kierunku. Z dużym opóźnieniem kondukt pogrzebowy przybywa na cmentarz. W obecności nieprzeliczonego tłumu pierwsze ofiary wojenne z naszego pułku piechoty są odprowadzone do miejsca ostatniego spoczynku.

Mieszkańcy Gołdapi nadal nie mają pojęcia o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Z biegiem dnia stają się niespokojni, horyzont przybiera krwistoczerwoną barwę z powodu licznych pożarów, a grzmoty dział zbliżają się coraz bardziej. Rozchodzą się też wieści, że linia kolejowa z Gołdapi do Marggrabowa (Olecko) jest miejscami mocno uszkodzona i ruch na niej został już zamknięty. Wkrótce w kierunku miasta pędzą pojazdy, a w nich siedzą bladzi z przerażenia ludzie, którzy w ostatniej chwili zdołali się uratować z linii ognia. Teraz ziemia tutaj staje się zbyt gorąca dla pozostałych mieszkańców. Pośpiesznie przygotowują się do dalszej ucieczki. Przed zachodem słońca nasza artyleria ostrzeliwuje samolot przelatujący nad Gołdapią. Jest to niezwykle piękny spektakl, który wzbudza niepokój u wielu osób.

Zapada wieczór. Nasze oddziały, które w ciągu dnia wytrwały w krwawej, ciężkiej walce z wielokrotnie przeważającymi siłami i wreszcie oderwały się od wroga, wkraczają do miasta.

Wkrótce dowiadujemy się, że Gołdap została opuszczona i że wróg wejdzie przed północą. Ta straszna wieść rozprzestrzenia się z szybkością błyskawicy, a teraz, w ciemności, rozpoczyna się dziki wyścig, ratunek i ucieczka. Pieszo lub na wozie, rowerem lub pociągiem, tysiące ludzi stara się uciec przed przerażającymi Kozakami.

Podobnie jak oficerowie i urzędnicy, również my, duchowni, wcześniej zapewniliśmy naszym rodzinom bezpieczeństwo. Została ze mną tylko moja starsza siostra.

Teraz eskortuję ich na dworzec, ale sam chcę wytrwać na swoim posterunku, dopóki mam jeszcze kościół. Sen nie wchodzi w rachubę. Przechadzam się więc pustymi ulicami miasta. Znajomy oficer radzi mi, abym pojechał na 3 do 4 dni do Angerburga (Węgorzewo) lub Darkehmen i tam czekał na rozwój wydarzeń. Powiedział, że wróg zostanie pokonany najpierw pod Gumbinen, a następnie wyrzucony z Gołdapi. Wtedy będę mógł wrócić i wznowić swoją działalność. Po kilku godzinach Gołdap wydaje się zupełnie wymarła. Przekonany, że mój zbór całkowicie opuścił miasto, umawiam się z pastorem z Nowego Kościoła (Neue Kirche) na wyjazd do Angerburga. Zabiera nas tam pociąg ratunkowy. Na stacji ponownie spotykam się z moją siostrą.

Na gościnnej plebanii, zostaliśmy serdecznie przyjęci przez Superintendenta Brauna. Jednak nadzieja na rychły powrót do domu nie spełniła się. Od niezliczonych uchodźców dowiaduję się, że niewielka część zgromadzenia pozostała w Gołdapi. Próbuję więc dotrzeć do miasta jeszcze tego samego dnia, ale jest to daremny wysiłek. Pociąg jedzie tylko do Benkheim (Banie Mazurskie), a następnego dnia w kierunku Gołdapi nie ma żadnego pociągu. Po trzech dniach niespokojnego oczekiwania stało się jasne, że Angerburg jest również zagrożony i teraz musiałem z wielkim trudem podróżować do Königsberga, a stamtąd przez wiele dni do stolicy Rzeszy.

Tymczasem, 18 sierpnia po południu, Rosjanie wkroczyli do Gołdapi. Starosta von Gehren, którego rozwadze i energii należy zawdzięczać zapobieżenie poważnym szkodom i uniknięcie surowych sądów karnych, składa raport nieprzyjacielskiemu zarządcy. Jest zdumiony widząc nieprzeliczone masy wojsk rosyjskich. Wkrótce w mieście i jego najbliższej okolicy obozowało ok. 50 tys. ludzi. Przemarsz krzepkich, doskonale wyposażonych żołnierzy trwał kilka dni. Pozostawiają w mieście silny garnizon. Do szpitala powiatowego i zapasowego napływają licznie ranni Rosjanie. Trzeba utworzyć pięć nowych szpitali, ponieważ walki w najbliższych dniach będą niezwykle krwawe.

Gołdap staje się przejściową siedzibą dowództwa, a komendant jest trudnym w obyciu, nieprzewidywalnym człowiekiem. Pastor Moysich z Dubeningken, który został powołany do miejscowego szpitala rezerwowego jako podoficer medyczny, prosi o pozwolenie na odprawienie nabożeństwa. Otrzymuje odpowiedź odmowną i mówi mu się: „Mów po rosyjsku”. Nikt bez ważnego powodu nie odważy się stanąć przed surowym pułkownikiem, który nie szczędzi gróźb karalnych. I tak, podczas wizyty w szpitalu wojskowym, gdy nie spotyka od razu niemieckiego urzędnika, z którym chce rozmawiać, wpada w furię i grozi mu chłostą. Kiedy następnego ranka zasłużony wojskowy udaje się do komendanta, początkowo zostaje ostro zbesztany, ale w końcu wypuszczony bez szwanku.

W mieście wrogowie są na ogół zdyscyplinowani. Grabież występuje tylko w kilku opuszczonych domach. Budynki zamieszkałe lub strzeżone przez miejscowych są oszczędzane bez wyjątku. Nikt jednak nie ma pojęcia, co może przynieść kolejny dzień. Trzy tygodnie mijają w ciągłym strachu i podekscytowaniu. Pojawiają się coraz liczniejsze oznaki niepokojów w Rosji. Trwa bitwa na Mazurach. Zbliża się 10 września. W chwili, gdy dowódca pertraktuje ze starostą o udostępnienie dalszych budynków na cele szpitalne, zaczęły grzmieć niemieckie działa. Pocisk trafia w jeden z pokoi mojego służbowego mieszkania, inne trafiają na drugą stronę rzeki, skąd odpowiadają rosyjskie działa. Królewsko-saska kawaleria, prowadzona przez gwardzistów, szarżuje na miasto. Zaczyna się dzika ucieczka ulicami Gołdapi. Kawaleria, piechota, artyleria, szukają drogi między wozami transportowymi. Przed ratuszem wszystko się zatrzymuje. Siostry z Rosyjskiego Czerwonego Krzyża siedzą w pojeździe i załamują ręce w modlitwie. Tam służba zaopatrzeniowa odsiewa z wozów wszelkiego rodzaju ziarno, także zapasy cukru, by móc ruszyć w dalszą drogę. Mimo bezpośredniego zagrożenia, uciekinierzy rzucają się na cukier, napełniają kieszenie i odjeżdżają. Miasto zostaje wyzwolone. Wyzwoliciele są witani i wiwatowani z gorącym dziękczynieniem Bogu. Ale nie jest jeszcze całkowicie bezpiecznie. Wraz z zapadnięciem nocy pojawiają się informacje o zbliżaniu się od północnego wschodu silnych kolumn rosyjskich. Wczesnym rankiem wybuchają zaciekłe walki, głównie o cmentarze, aż w końcu wróg zostaje odparty i ucieka przez granicę. Tym razem Gołdap jest wreszcie wyzwolona.  Ale wielu dzielnych oficerów, wielu zacnych jeźdźców straciło życie, wśród nich dowódca kawalerii. Rosjanie rządzili tylko przez 23 dni. W tym krótkim czasie na terenie miasta i powiatu Gołdap spłonęło 148 budynków mieszkalnych, 183 stajnie, 126 innych budynków gospodarczych oraz 9 całych zagród. O wiele gorsze od niszczenia dóbr są popełnione okrucieństwa. Zamordowano 28 osób, wśród nich czcigodnego, starszego radnego powiatowego i sumiennego nauczyciela, 9 osób ciężko zmaltretowano, 56 wywieziono do Rosji i na Syberię, 14 kobiet i dziewcząt zgwałcono.

Gdy tylko wróg został przepędzony przez granicę, pierwsi uchodźcy wracają do domu, by zająć się swoimi domami i gospodarstwami. Za nimi podąża wielu innych. Prace polowe zakończone, rozpoczynają się jesienne porządki. W mieście panuje ożywiony handel i ruch. Ale już po kilku tygodniach nasze pogranicze znów wydaje się zagrożone. Na początku października luzie znów zaczynają uciekać. Szczęśliwie, krytyczne dni mijają. Strumień uchodźców powraca. Gołdap staje się siedzibą naczelnego dowództwa armii. Wraca poczucie bezpieczeństwa. Grzmoty dział rozbrzmiewają codziennie, ale nas to nie dotyczy.  W mieście i na wsi wszyscy pewnie wykonują swoją pracę. Radością serca jest być szafarzem Słowa i pastorem w tych czasach. Podczas niedzielnych nabożeństw i godzin modlitw wojennych kościół jest zawsze przepełniony. Śpiew zgromadzonych rozbrzmiewa donośnie; wszyscy słuchają pobożnie kazania; podczas modlitw widać głębokie wzruszenie. A w szpitalach wojskowych, wśród rannych i chorych w każdym wieku i na każdym poziomie wykształcenia, ze Wschodu i Zachodu, z Północy i Południa, odczuwalny jest tym bardziej dobroczynny wpływ wojny. Bez mojej zachęty setki żołnierzy zwierzało mi się w ciągu tygodni: „Pastorze, nauczyliśmy się czegoś na froncie, a mianowicie wiary w Boga i modlitwy do Boga”. Wszyscy chętnie mi obiecywali: „Będziemy trzymać się obu do końca”. W sobotę nie mogłem odwiedzić wszystkich szpitali. Jeden musiałem pominąć. Było już za późno z powodu pogrzebów. Kiedy w niedzielę wieczorem wszedłem do pierwszej sali szpitalnej, chorzy zawołali do mnie: „Pastorze, dobrze, że przyszedłeś. Czekaliśmy z niecierpliwością”. A w innym pomieszczeniu poborowi z dużego miasta proszą mnie o lekcję biblijną, a po krótkim nabożeństwie, mimo bólu śpiewają jeden z naszych potężnych chorałów. Nawet wśród ludności cywilnej, która zawsze była pobożna, jest wielkie pragnienie Słowa Bożego i niezachwiana ufność w Bogu. Trzeba to przeżyć na przygraniczu, w pobliżu miejsc bitew, i trzeba przyznać: Bycie proboszczem jest rzeczą godną pozazdroszczenia.

Niestety, ten niezapomniany, wyśmienity dla mnie czas, nie trwał długo. Sytuacja wojenna wymaga powolnego opuszczania naszych pozycji po drugiej stronie granicy. Rosjanie napierają. Dotarli już do Rominter Heide, gdzie prowadzone były krwawe, uporczywe bitwy. Gołdap po raz kolejny zapełnia się uchodźcami ze wsi. Mieszkańcom miasteczka serce się kraje, gdy widzą tych zmarzniętych, bezdomnych ludzi z ich przerażonymi dziećmi i nie są w stanie im pomóc. Jeszcze tylko kilka dni i zagrożone miasto również będzie musiało zostać ewakuowane. 5 listopada uchodźcy znów wyjeżdżają, a potem miną miesiące, zanim wrócą.

Także i tym razem, wbrew wszelkim przeciwnościom, niektórzy ludzie, zwłaszcza starsi i chorzy pozostają, mając nadzieję, że pod nowymi rosyjskimi rządami nie będzie tak źle. Gdy tylko wróg opanowuje miasto, zaczynają się cierpienia tych biednych ludzi. Od początku prawie żadna noc nie mija bez pożogi, dom za domem jest bezmyślnie podpalany. Podpalacze upodobali sobie duże, nowe budynki. Codziennie rano 80-letni gospodarz widzi ustawione w długie rzędy wozy, które wywożą do Rosji meble, dywany, lustra itp. Trwa to tygodniami, aż w końcu na splądrowane budynki wlatuje czerwony kur.

Niektórzy z tych, którzy pozostali, opierają się grabieżom, ale to im nie służy. Są zamykani, głodzeni przez 2-3 dni, a tymczasem ich mieszkanie są ogołacane. Inni radzą sobie znacznie gorzej. Prezbiterowi, który wraz z żoną i owdowiałą siostrą opiekuje się domem, podpalono dach nad głową, a chora, 84-letnia wdowa ginie w płomieniach. Samotna, 86-letnia właścicielka domu prosi o oszczędzenie jej własności. Zostaje pobita na śmierć i zakopana na swoim podwórku. W podobny sposób postępują rosyjscy żołnierze ze starym właścicielem ziemskim, który nie chce oddać wszystkiego, czego żądają. Zostaje dotkliwie pobity, a następnie wywleczony, zamordowany i zakopany nad rzeką. Człowiek słaby na umyśle, który wydaje się podejrzany dla szabrowników, zostaje zastrzelony. Stolarz zostaje dźgnięty ostrzem w ramię w swoim mieszkaniu. Wykrwawia się na śmierć przez uszkodzoną tętnicę.

Zdarzają się również przerażające gwałty. Nawet stare kobiety w wieku od 72 do 78 lat nie są bezpieczne przed potworami. Sparaliżowana w biodrach, reumatyczna 58-letnia kobieta, która z trudem porusza się za pomocą lasek, wielokrotnie musi znosić takie znęcanie się. W domu starców, 52-letnia kobieta po godzinie desperackiego oporu pada ofiarą Rosjanina w obecności dwóch współwięźniarek. Jej towarzyszki przyglądają się. Kobieta, której twarz i klatka piersiowa zostały całkowicie zmasakrowane podczas zmagań, umiera podczas aktu przemocy. Sprawca udaje się jednak do pokoju obok i spokojnie zasypia. Rosjanie przez wiele dni pozostawiają zmasakrowane zwłoki w pokoju i wygłaszają na ich temat swoje cyniczne uwagi. W końcu zmuszają starego stolarza do wykopania dołu w ogrodzie i zakopania ciała.

Ponownie stosuje się aresztowania i deportację do Rosji, także wobec osób starszych. Na przykład starszy mężczyzna w wieku 74 lat, lekko ubrany i w cienkich pantoflach, musiał przejść 32 kilometry do Szittkehmen w mrozie i śniegu pod wojskową strażą, tam wyjątkowo został zwolniony i pozwolono mu wrócić do domu boso. Z powodu silnego zimna i wysiłku nabawił się choroby płuc. Inni są bezlitośnie uprowadzani, a o niektórych do dziś nie ma żadnych wieści. Byłem głęboko wstrząśnięty, gdy coraz więcej protestantów z miasta i ze wsi zwracało się z prośbą o sprawdzenie miejsca pobytu swoich krewnych i skarżyło się, że nie otrzymali jeszcze żadnego znaku życia. Wielu z tych, którzy rzekomo zostali deportowani, mogło zostać pobitych na śmierć lub zmarło dawno temu. Na przykład w parafii Dubeningken, na skraju Rominter Heide, na początku maja tego roku znaleziono 8 ciał ułożonych w dwóch rzędach jedno nad drugim w wąskim, mokrym dole. W 5 przypadkach czaszki były całkowicie zmiażdżone, jeden trup był dźgnięty bagnetem w klatkę piersiową, inny miał przestrzelone serce, a ostatni odcięte przedramię. Wszystkie z nich można było zidentyfikować. Były to ciała 4 mężczyzn, 3 kobiet, z których jedna miała 73 lata, oraz 13-letniego ucznia. Sądzono, że oni również zostali uprowadzeni i zamordowani przez Rosjan. W pobliżu Kaiserlich Rominten leżały zwłoki gospodarza, jego syna i jeszcze jednego gospodarza, którzy podczas ucieczki zostali schwytani przez żołnierzy wroga, ściągnięci z wozów i rozstrzelani w obecności swoich krewnych i innych mieszkańców wsi bez żadnego przesłuchania.

Pierwsze oddziały, które przysporzyły tyle cierpień, wreszcie się wycofują i są zastępowane przez nowe. Wśród nich jest wielu Bałtów, zwłaszcza w szeregach oficerskich. Opiekują się przestraszonymi, ograbionymi ludźmi, od czasu do czasu zapewniają jedzenie, ogrzewanie i oświetlenie. Lekarze wojskowi odwiedzają i leczą chorych. Siostry Czerwonego Krzyża również pełnią posługę samarytańską. Westchnienie ulgi przechodzi garstkę tych, którzy pozostali.

Nowy zarządca, generał, Rosjanin mówiący po niemiecku, pyta, czy w Gołdapi są jacyś wykształceni cywile, którzy mogą mu pomóc. Podano mu nazwisko wspomnianego wcześniej prezbitra. Odszukał go i nawiązał rozmowę. W rozmowie pyta: „Co sądzi Pan o naszych żołnierzach?” i otrzymuje odpowiedź: „Wasza Ekscelencjo, oni są bandą”. Gdy podskakuje z oburzenia, uspokaja go uwaga: „Ale oficerowie i lekarze są porządni i dobrzy”. Innym razem generał wyjmuje z kieszeni mapę, rozkłada ją przed sobą, wskazuje dumnym gestem na rozległe Imperium Rosyjskie, potem na granice Niemiec i mówi lekceważącym tonem: „Wasz kraj jest taki mały, a mimo to wasz (kajzer) Wilhelm ośmielił się wypowiedzieć nam wojnę. Jesteście, rzecz jasna, nieodwracalnie zgubieni”. I co na to nieustraszony starzec? „Ekscelencjo” – mówi – „Japonia jest jeszcze mniejsza od Niemiec, a jednak pokonała Rosję. My, Niemcy, tym bardziej poradzimy sobie z Rosjanami”. Generał podnosi czapkę ze zdumienia i odchodzi bez odpowiedzi.

Wśród tych wydarzeń dawno już nastał nowy rok. Ci, którzy zostali, z utęsknieniem wypatrują wyzwolenia. Tak gorzko jest jeść niewolniczy chleb, a jednocześnie być narażonym na okrucieństwo i zdradę rozpasanych żołdaków, którzy znają dyscyplinę tylko w obecności niektórych oficerów! Po długim, długim oczekiwaniu nadchodzi upragniona godzina.

W środku mroźnej zimy przerażenie ogarnia wroga. Nowa bitwa o Mazury rozgorzała na dobre! Kolumny armii rosyjskiej muszą ustąpić. Aby uciec z okrążenia, wróg pędzi na wschód. Wszystko, co stanowi przeszkodę w odwrocie, jest wyrzucane lub niszczone tak szybko, jak to możliwe. Duże zapasy owsa są na dworcu kolejowym oblewane naftą i podpalane. Pociski wszystkich kalibrów zostają zatopione w rzece. Wszędzie wzdłuż dróg, w okopach i ziemiankach walają się resztki sprzętu świadczące o ucieczce w popłochu.

11 lutego Gołdap zostaje ostatecznie wyzwolona. Ale co za bałagan panuje w mieście! Spaleniu lub zniszczeniu uległo 91 budynków mieszkalnych, 92 zabudowania głównie handlowe, 25 stajni i stodół. Opustoszały widok! Pozostałe domy są w niewyobrażalnym stanie. Wszędzie widać grozę dewastacji, zagrabione lub zniszczone meble, wyrwane drzwi, wybite okna. Każde pomieszczenie mieszkalne jest zanieczyszczone w sposób, którego nie da się opisać. W domach zalegają odpadki i zanieczyszczają powietrze. Moja sala konfirmacyjna była jednocześnie kuchnią, gołębnikiem i wychodkiem. Wandale nie mogli być gorsi niż ci krzewiciele „kultury wschodu”. Mniej ucierpiały tylko kościoły. Na ich korzyść przemawiała onieśmielająca przesądność. Skradziono jednak szaty liturgiczne, naczynia sakralne i inne wartościowe przedmioty. Stało się to również w Neue Kirche(kościół na rynku), chociaż służył Rosjanom do odprawiania swoich nabożeństw i był odpowiednio przebudowany.

Na terenach wiejskich powiatu los tych, którzy pozostali, był bardzo różny. Podczas gdy niektórzy nie mogli dziękować Bogu za lekkie traktowanie, innych ominęły złe czasy. Dochodziło również do morderstw i znęcania się, okrutnych gwałtów, podpaleń i grabieży, a także aresztowań i uprowadzania niewinnych ludzi. Całe wsie były poddawane surowym karom. Na przykład duża wieś kościelna Groß Rominten została doszczętnie spalona z wyjątkiem kilku domów. Kościół, który ocalał, został później poważnie uszkodzony po trafieniu sześcioma pociskami.

Według dotychczasowych ustaleń, Rosjanie zamordowali 52 osoby z miasta i powiatu, 2 osoby zostały ranne, 57 zgwałconych, 286 (w tym 38 kobiet i 28 dzieci) zostało uprowadzonych. Jakiż ogrom nieszczęścia i bólu serca przemawia z tych liczb! Jakże wielkie podziękowania należą się naszemu Bogu za ostateczne wyzwolenie Prus Wschodnich od okrutnych wrogów!

Sroga zima dobiegła końca. Na długo przed oswobodzeniem naszej Prowincji powrócili uchodźcy. Mimo miłości, jakiej doświadczyli od swoich rodaków za granicą, tęsknili za domem. Serce zadrżało i oczy zwilgotniały na widok ruin dobytku, ale z nową odwagą i dawną ufnością w Boga zabrali się do pracy. W najtrudniejszych warunkach, jakie można sobie wyobrazić, w każdym zawodzie i na każdym stanowisku wykonano swoje zadanie. I niezależnie od tego, jak wiele nam brakuje, dzięki pomocy państwa i bezinteresownemu miłosierdziu, wytrwamy. Jesteśmy pewni, że wszechmądry, miłosierny Bóg sprawi, że ten trudny czas próby będzie dla nas czasem oczyszczenia i błogosławieństwa.


Aktualności

Powiązane artykuły